Uwikłanie w związek – artykuł mgr Adama Zalepy
mgr Adam Zalepa – psycholog, psychoterapeuta, terapeuta par i rodzin
Jak zaspokoić niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa? Jak uleczyć zadane w dzieciństwie rany i naprawić krzywdy, których doznaliśmy? Jak zdobyć to, o czym zawsze marzyliśmy i czego zazdrościliśmy innym?
Zwykle próbujemy to osiągnąć przez wybór partnera, który według naszej nieświadomości stanie się lekarzem duszy i z którym będziemy mogli odegrać role znane z rodziny pochodzenie, tym razem w sposób umożliwiający pokonanie pokutujących w zakamarkach pamięci nierozwiązanych problemów naszych rodziców i/lub naszych w relacjach z rodzicami. Przeniesienie na partnera dziecięcych fantazji, wspomnień i oczekiwań, jak również utrwalanie tych przeniesień w wieloletnim związku niczego jednak nie rozwiązuje, nie ułatwia, nie służy rozwojowi, a w efekcie wikła w sieć wzajemnych pretensji i rozczarowań, karmiąc poczucie niezrozumienia, odrzucenia. Chociaż istnieje tu pewna szansa, jest ona znacznie mniejsza niż trafienie głównej wygranej w Lotto. Mimo to nadzieje karze nam wciąż od nowa wypełniać kolejne kupony na zakłady, bo nagroda jest ogromna, a ponoszone koszty wydają się nieświadomości niewielkie. No i czasem zdarzają się jakieś drobne wygrane, czyli cudowne chwile spełniające fantazje z wcześniejszych lat naszego rozwoju, które podsycają głód hazardzisty. Tak oto dramat dwojga, a potem trojga lub czworga, kiedy pojawiają się na świecie dzieci, odgrywany z pokolenia na pokolenie w coraz innej scenografii i oprawie muzycznej nie schodzi ze sceny życia mimo naszych pragnień i wysiłków. Są one bowiem podporządkowane ciągłemu, dojmującemu niezaspokojeniu dziecięcych potrzeb, jak aktorzy sławnemu, doświadczonemu i apodyktycznemu reżyserowi – mistrzowi uwikłania, wirtuozowi koluzji.
Koluzja jest pojęciem węższym od uwikłania, a swoim zakresem obejmuje komplementarne, uzupełniające się wzajemnie dopasowanie niezaspokojonych we wcześniejszych fazach rozwoju osobistego potrzeb niedojrzałych partnerów, którzy dla utrzymania związku nieświadomie wcielają się w role służące wypełnieniu owych braków.
W przypadku niskiego poczucia wartości obojga partnerów dążą oni do symbiotycznego zlania, przy czym jeden jest rządny nieustannego podziwu, uwagi, adoracji (niejednokrotnie apodyktyczny, impulsywny, nawet przemocowy), a drugi ulegle komplementuje i idealizuje jego postać. Często jednak, narcystyczny partner zaczyna czuć się osaczony i/lub ten drugi coraz bardziej rozczarowany, zwłaszcza gdy na skutek doświadczeń życiowych jego poczucie wartości i chęć autonomii rośnie, w efekcie czego również zaczyna żądać należnego szacunku oraz uznania. Wtedy dochodzi do załamania koluzji. Pojawia się ambiwalencja – zostać czy odejść i dochodzi do separacji, czemu sprzyja np. usamodzielnianie się dzieci, osiągnięcie ekonomicznej niezależności przez uzupełniającego partnera, rozwój zawodowy, wsparcie ze strony rodziny bądź dzieci albo też nowo poznanej osoby i nadzieja na bardziej satysfakcjonujący związek. Tym sposobem rozwiązaniu ulega problem, polegający na tym, jak bardzo należy zrezygnować z siebie, zanegować własne potrzeby dla partnera.
Z innego rodzaju koluzją mamy do czynienie, gdy nie tyle potrzeba ważności i akceptacji określa relacje, co potrzeba troski i opieki, których niedobór w dzieciństwie skłania ku sobie partnerów. W takiej sytuacji jeden z nich cechujący się słabą odpornością na stres, impulsywnością, pragnieniem zaspokojenia wszystkich potrzeb, przyjmuje wobec drugiego postawę roszczeniową. Drugi natomiast dążący do zaspokajania własnych potrzeb miłości i bezpieczeństwa niczym karmiąca matka całkowicie się poświęca, oczekując w zamian wdzięczności, której z resztą nie dostaje. Dlatego zaczyna narastać w nim frustracja i złość, a w pierwszym z partnerów poczucie zawłaszczenia oraz nadużycia przez narzucenie mu dążeń emocjonalnych, co po latach prowadzi do kryzysu w związku i załamania. Separacja bądź rozstanie uwalnia od dręczącego pytania „Jak bardzo należy być niesamodzielnym i żądać od partnera bezinteresownej opieki oraz jak bardzo trzeba się o niego troszczyć?”.
Kolejna koluzyjna relacja łączy się z lękiem obojga przed rozstaniem i jednocześnie ich pragnieniem niezależności. Jeden z nich cechuje się nadmiarowym pragnieniem posłuszeństwa, potrzebą kontroli oraz bezwarunkowego szacunku. Drugi natomiast przyjmuje postawę zależną, unika podejmowania jakichkolwiek decyzji, podporządkowuje się upatrując w tym zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa. Dzieje się to dopóki oboje podtrzymują wzajemnie swoje lęki związane z przeświadczeniem, że miłość to całkowite należenie do siebie i że autonomia jej zagraża. W końcu jednak dochodzi do rozstania, aby przezwyciężyć dylemat – jak bardzo można kontrolować partnera i/lub być kontrolowanym.
Następny rodzaj koluzji wiąże się z niemożnością zaakceptowania w sobie pewnych cech drugiej płci. Konflikt rozgrywa się wokół potwierdzenia – zaprzeczenia roli kobiety i mężczyzny. I tak partner odgrywa rolę silnego, aktywnego, pozbawionego czułości, by zaprzeczyć własnym „słabością” i „sile” partnerki zgodnie z ideą „mam ogromną potencję, bo ty mnie stwarzasz jako mężczyznę, ale złości mnie to, że mnie ograniczasz, więc narzucę ci słabość”. Kobieta jako bierna, pozbawiona siły sprawczej projektuje na partnera własną moc, żeby go kontrolować zgodnie z ideą „to ja cię stwarzam dając ci potencję, ale gardzę tobą, bo nie jesteś męski”. Przyjęte role odcinają partnerów od autentycznych uczuć. W sytuacji gdy dochodzi do tego niezaspokojona potrzeba troski i opieki związek przybiera charakter histeryczny – mężczyzna staje się rycerzem, księciem z bajki zaś kobieta wiotką, kapryśną królewną z nieustannymi wieczornymi migrenami. Ona zacznie więc szukać innego partnera, który usunie ziarnko grochu przed snem, a on partnerki, która nie będzie go kastrować. Separacja lub rozstanie w tym wypadku jest próbą ucieczki od przeświadczenie o konieczności wypierania, tłumienia bierności oraz słabości, aby pozostać mężczyzną oraz konieczności popadania w pasywność i niemoc, aby być kobiecą.
Różne rodzaje koluzji mogą się wzajemnie nakładać, ale często jeden staje się dominującym. Do tego na jakość związku ma niebagatelny wpływ rodzaj więzi uformowanej w dzieciństwie oraz wzory relacji między naszymi rodzicami, a nawet dziadkami. Nawet jeśli świadomie odrzucamy owe wzory i szukamy kogoś, kto jest przeciwieństwem dyskredytowanego rodzica, to zazwyczaj po jakimś czasie od wejścia w relację ze zdziwieniem obserwujemy, że partner w wielu zachowaniach przypomina tego rodzica, a życie z nim niejednokrotnie w tej czy w innej formie odzwierciedla nasze doświadczenia z rodziny pochodzenia. W istocie bowiem nieświadomość kieruje nami przy wyborze partnera oraz później, gdy odgrywamy małżeńskie role, punktem odniesienia jest to, czego doznaliśmy i obserwowaliśmy w dzieciństwie to, co jest dobrze znane.
Wszystko, co zostało tu opisane dotyczy w większym lub mniejszym stopniu każdego związku, chociaż część z nich nie popada w duszące uwikłanie. Dzieje się tak dzięki stabilnemu poczuciu wartości obojga partnerów, z którego wynika szacunek do siebie oraz innych. Owo ugruntowane poczucie wartości, jakkolwiek zawsze powinno być względnie równe, może opierać się na różnych doświadczeniach, cechach i pełnieniu odmiennych funkcji społecznych czy rodzinnych. On może je opierać np. na osiągnięciach zawodowych, gotowaniu i porządkach, a ona na opiece nad dziećmi, dbałości o wygląd i zaradności. W „zdrowych” związkach służących rozwojowi obojga partnerów najważniejsze obok szacunku są zdolność do wzajemnego pomieszczania trudnych uczuć partnera w sytuacjach tego wymagających i obecność, czyli dostępność emocjonalna.
Często jednak partnerzy nie są we własnych oczach dostatecznie wartościowi, co nie tylko prowadzi do uwikłania, ale też rodzi potrzebę uzyskania równowagi bądź przewagi, którą realizują np. poprzez nieświadome włączenie do dysfunkcyjnej relacji swoich rodziców lub co gorsza poprzez wykorzystywanie dzieci jako obiektu wspierającego ich poczucie ważności, koalicjanta przeciw drugiemu partnerowi, przedmiot szantażu itp. Siłą rzeczy zaszczepiają im wirusa koluzji, który rozwinie się w pełni dopiero po latach, gdy dorosłe już dzieci będą wchodzić we własne związki i przekażą go dalej następnym pokoleniom.
Związek bywa często sceną, na której prezentowane są różne zaburzenia, kreowane niechciane i destrukcyjne role, do których partnerzy wzajemnie się delegują, odgrywając dysfunkcyjny spektakl na podstawie dramatu doświadczanego w rodzinach pochodzenia.
Trwa to zazwyczaj tak długo, jak długo istnieje względna nieświadomie ustanowiona na jego początku równowaga między tym, co dawane i brane przez każdego z partnerów. Często relacja załamuje się, gdy jedno odmawia dawania lub brania. Dawca czuje narastającą frustrację i poczucie wyższości uprawniające do żądania wdzięczności lub zaspokojenia jego potrzeb. Biorca może wtedy mieć poczucie niższości i winy, krępującego zobowiązania, którego nie jest w stanie wypełnić. W końcu do głosu dojdzie chęć zmiany i separacji lub rozstania. Niektórzy zdecydują się rozpocząć psychoterapię par/małżeństw, jednak większość zawiąże nowe relacje, odgrywając w nich stary spektakl uwikłania z nadzieją na rozwiązanie nierozwiązanych problemów i konfliktów.
Related Posts
Uzależnienia. Kiedy temat wymaga pomocy?
Uzależnienia są jedną z największych bolączek XXI wieku. Zachowaniem...
Funkcjonowanie online to jeszcze nasz wybór czy już konieczność?
Już ponad dwa tygodnie Polska funkcjonuje w trybie izolacji. Walka z...